Jak wygląda w Twoim przypadku leczenie? Co było konieczne?
Przy moim typie raka piersi wdrożono najpierw chemioterapię. Zanim dostałam osiem dawek chemii w gorlickim Oddziale Onkologicznym (cztery tzw. czerwonej, cztery białej), byłam na zabiegu umieszczenia znacznika w guzie i oznaczenia markerem węzła chłonnego w BREAST UNIC w Krakowie.
Zaznacza się guz, bo zdarza się, że chemioterapia doprowadza do całkowitego jego „zniknięcia” i bez znacznika trudno byłoby zlokalizować to miejsce. U mnie odpowiedź na 6 miesięcy leczenia chemioterapią była dobra, na koniec zostało jedynie resztkowe utkanie guza.
Następnym krokiem była operacja – w moim wypadku mastektomia prawostronna z wycięciem węzłów limfatycznych – która miała miejsce w lipcu w Krakowie.
Po kilku tygodniach gojenia wdrożono mi jeszcze jako terapię uzupełniającą, taką, która zmniejsza ryzyko wznowy, radioterapię. Spędziłam na niej trzy tygodnie października w Krakowie.
Obecnie jestem poddawana hormonoterapii (mój guz był hormonozależny), którą będę przyjmować w postaci leków i zastrzyków przez następne pięć lat. I w tym czasie będę też poddawać się częstym kontrolom zlecanym przez prowadzącego mnie onkologa.
Prawdopodobnie poddam się też rekonstrukcji piersi wykorzystującej tkanki własne, ale na to trzeba poczekać jeszcze z rok.
Które momenty były najtrudniejsze?
Wiele było trudnych i ich stopień trudności był różny. Myślę, że to bardzo zależy od charakteru i psychiki pacjenta.
Dla mnie trudne było całkowite spowolnienie i zaprzestanie aktywności. Miałam plan pracować między chemiami, ale życie napisało inny scenariusz, bo dopadła mnie ostra neutropenia i gorączka neutropeniczna, które spowodowały, że zdecydowałam się wykorzystać pełny okres na L4 i następnie świadczenie rehabilitacyjne.
Nie była dla mnie trudna utrata włosów w wyniku chemioterapii, ale dla wielu kobiet to niezwykle trudny moment.
Dla mnie trudne było patrzenie na to, że moi bliscy i przyjaciele się martwią moją chorobą. No i chyba to nieustanne czekanie.
Choroba była dla mnie tak olbrzymią lekcją cierpliwości, że naprawdę trudno mnie teraz wyprowadzić z równowagi. Same procedury medyczne – wkłucia, operacja, różne średnio przyjemne zabiegi medyczne – na pewno nie należały do miłych, ale ja jestem bardzo zadaniowa, więc dopóki wiem, co mnie czeka i po co coś robimy, jestem w stanie poradzić sobie ze wszystkim.
Reasumując najtrudniejsza w chorowaniu była dla mnie niepewność i czekanie.
Jak ważne jest w takich chwilach wsparcie najbliższych?
Uważam, że obecność bliskich ludzi, umiejętność przyjmowania ich pomocy, jest niezwykle ważna, by zdrowieć.
Mam nawet taką teorię, że po mocnej psychice pacjenta i jego pozytywnym nastawieniu to drugi najważniejszy czynnik, by wyzdrowieć, oczywiście z tych które są po stronie pacjenta – mieć wokół siebie wspierających ludzi.
Ja jestem pod tym względem ogromną szczęściarą, bo oprócz moich najbliższych – męża, dzieci, rodziców, rodzeństwa, mam niezwykle oddanych i wspierających przyjaciół. Moje przyjaciółki po każdej dawce chemioterapii zjawiały się u mnie w domu z koszem zdrowej żywności, soków z buraka, domowego pieczonego chleba, często z nową lekturą do czytania i jeszcze bukietem kwiatów. Znajomi, a nawet sąsiedzi dzwonili, pytali, czy czegoś nie potrzebuję, a czasem sami coś podrzucali np. talerz świeżo usmażonych naleśników. Moja rodzina i przyjaciele to moje anioły! I każdej osobie przechodzącej przez jakąś przewlekłą chorobę życzę takich ludzi wokół.
0 2
"Mam raka jajnika i nie użalam się nad sobą na portalach" – jeśli tak, to po co tutaj ten komentarz?
Szanujmy osoby, które chcą opowiedzieć o swojej drodze i wspierają swoją historią innych – bo nie każdy chce i lubi chorować w samotności. Pani Agnieszko – duuużo zdrowia, robi Pani super robotę ❤️ I dla Pani komentującej również – dużo zdrowia oraz miłości, zarówno do siebie jak i do innych.